Wojewódzki Szpital Specjalistyczny – rybnicka umieralnia
Opublikowano: 05.02.2013 r.

Wojewódzki Szpital Specjalistyczny nr 3 w Rybniku (fot. CISSARZ)
Czytając dzisiejsze informacje dotyczące morderczej działalności polskiej służby zdrowia wzięło mnie na wspominki. Co do mojej skromnej osoby, to nie dałam im zbyt wiele okazji do testowania wyjątkowych umiejętności i empatii jaką hojnie obdarzają pacjentów.
Numerem jeden jest Wojewódzki Szpital Specjalistyczny nr 3 w Rybniku, który zapracował sobie na miano rybnickiej umieralni.
Dzięki Bogu do tego feralnego dnia poważnie nie chorowałam. Wcześniej rodziłam i wychowywałam dzieci, nie narażając skarbu państwa na zwolnienia z tytułu takiej błahostki. Miewałam grypy, anginy, połamane żebra, również bez jednego dnia zwolnienia. W normalnym państwie moje nazwisko powinno być wyryte złotymi literami słusznych rozmiarów w hallu ZUS-u i za te lata heroizmu powinnam być traktowana po ludzku a nie po bandycku.
Pewnej feralnej nocy wreszcie Złe i mnie dopadło. Zwijając się całą noc z bólu nie odważyłam się wezwać pogotowia ratunkowego. Mając świadomość, że ratownicy medyczni, widząc że mam ręce, nogi, głowę, nie jestem nadziana na sztachetę, nie zalewam otoczenia litrami krwi, potraktują moje wezwanie jako bezzasadne. Potwornie cierpiałam i nie byłam gotowa na taką konfrontację.
Moi bliscy, widząc jak się zwijam z bólu nie wytrzymali i gdzieś koło czwartej nad ranem, wbrew mojej woli, zadzwonili. Wredne po drugiej stronie słuchawki stwierdziło, że jak dożyłam do czwartej to i dożyję do otwarcia przychodni, bo oni jednak nie przyjadą. No i wredne miało rację. Dożyłam. Po badaniach w przychodni i otrzymaniu skierowania do szpitala skromnie chciałam zrezygnować z proponowanej mi sanitarki na rzecz własnego środka transportu. Ale zaraz mi uświadomiono, że jest to ryzykowne w moim stanie. Tylko sanitarka gwarantowała mi poważne potraktowanie, inaczej czekał mnie tylko korytarz, ból i modlitwa.
Dostąpiłam zaszczytu spotkania z lekarzem, który pomimo tytułu naukowego od razu zakwestionował prawdziwość moich objawów. Nad moim obolałym, wymęczonym całonocnym cierpieniem ciałem, wygłoszono wykład jak zachowuje się ktoś kogo naprawdę boli. Pani doktor w swojej niekompetencji była naprawdę urocza. Nafaszerowali mnie środkami przeciwbólowymi i wyekspediowali na obserwację. Miłe pielęgniarki i trochę snu.
Autorytet medyczny w którego szponach byłam do godziny 14 stwierdził, że jeśli już tak nie cierpię to najlepiej będzie jak pojadę sobie do domu i w domu będę czekała na ciąg dalszy.
Miała chyba na myśli rychły zgon i nie narażanie podatników na zbędne koszta. Utytułowany babol najzwyczajniej o mnie zapomniał i, mimo uprzejmych próśb pielęgniarek o wypis dla mnie, się nie pojawił. Ratunek i wybawienie zjechało windą z drugiego pietra. Po godzinie 15 znalazłam się w innym świecie. Kompetentny lekarz, jedno dotknięcie, błyskawiczna diagnoza i decyzja. W pół godziny leżałam już na sali operacyjnej. Jestem więcej niż pewna, że mogło się to dla mnie bardzo źle skończyć sądząc po końcowej diagnozie. Sam oddział na którym było mi dane dochodzić do zdrowia był też zabawny. Grupa lekarzy którzy wzajemnie kwestionują swoje decyzje, pielęgniarki proponujące środki przeciwbólowe wedle uznania samych pacjentów. Pyralginka czy ketonal ? Ja wybrałam pyralginę co spowodowało, że spuchłam i wymiotowałam przez trzy dni. Poprawiło się, jak zmieniłam sobie lekarstwa. Ani razu nie zmierzono mi ciśnienia, venflon z kroplówką odłączano po paru godzinach jak krew zaczynała się cofać.
Pielęgniarek nie można było znaleźć przy pacjentach ale w zakamuflowanym pomieszczeniu na tyłach oddziału, gdzie z nogami na stole kawowym, leżąc na fotelach oddawały się kontemplowaniu swojej niedoli. Od tych pań można się było uczyć elegancji i szacunku w stosunku do chorych. Słowo Pan, Pani są nieznane tym stworom. Osoba, która przekracza progi Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego nr 3 w Rybniku już w izbie przyjęć pozbawiana jest płci. Przesunie się, posprząta po sobie, się podniesie, zaczeka na korytarzu – są to zwroty, którymi dyscyplinuje się pacjentów. Nie oburza to społeczności doktorskiej. Jedynie co niemile dotknęło jakąś tam początkująca lekarzynkę to to, że chora po operacji śmiała ją pomylić z pielęgniarką i zwróciła się per siostro. Fachowość czuje się z daleka, pustymi tytułami i minami się jej nie zdobędzie. Widać jak mało się ogłady wyniosło z domu. Jaki dyrektor, ordynator taki i personel.
Lekarz, któremu zawdzięczam szybki powrót do zdrowia chronicznie nie znosi pochwał i wdzięczności twierdząc, że pożytek żaden a nieprzyjemności z tego tytułu, na oddziale, spore. Reasumując, przypadki wyzdrowienia i trafnych diagnoz u pacjentów nie są mile widziane w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym nr 3 w Rybniku. Przypomina to grę w statki. Pacjent jak już trafiony to musi być obowiązkowo zatopiony…